15 maja 2012

Tych kilka slow, ktore czytam pozna noca i wiem jak bardzo sie mylilam sadzac iz juz nic nie zrani mnie bardziej. To jak operacja na otwartym sercu bez znieczulenia. A kazde slowo tnie, jak skalpel. Nie jestem jeszcze odporna na taki bol i nie wiem co powinnam myslec, a co czuc, choc juz w samym tonie wiadomosci wyczuwam klamstwo. Niemniej ten brak poczucia pewnosci. Prawdopodobne potworne odwrocenie prawdy napelnia mnie obrzydzeniem. W koncu po ciotce mam tendencje do ulepszania tych, ktorych kocham i nie moge uwierzyc, ze on. No bo ten, czy tamten, ale on?!?

Doszukuje sie we wszystkim sprawiedliwosci. I nienawidze tego wszystkiego, co dzieli ludzi. Tlumacze sobie i innym, ze wiekszosc roznic wynika z nieporozumienia - no chyba, ze sa to ludzie z calkiem innego obozu myslowego, z ktorymi nie da sie rozmawiac - wtedy nie mozna nic poradzic. To jak glowa w mur. I to jest okropne - byc tak ograniczonym, ze zadne prawdy, zadne argumenty nie trafiaja. Mozna tylko odpuscic. Bo w kazdym zdaniu powinien by sens. Nawet tym bezsensownym.
Pamietam, jak w wieku 7 badz 8 lat wrocilam do domu niosac w tornistrze wielka niesprawiedliwosc. W moim dyktandzie pani nauczyciel zauwazyla tylko bledy. Powiedzialam wtedy do mamy "Nic mi nie powiedziala o tych wszystkich slowach, ktore napisalam dobrze. Nic!!".
Z wiekiem nauczylam sie pisac poprawnie dyktanda, lecz do dzisiejszego dnia trudno mi sie pogodzic z tym, ze sa ludzie ktorzy i tak tylko patrza na moje pomylki.