Spedzam z nim kilkadziesiat godzin i sa chwile, kiedy czuje sie naprawde szczesliwa. Wyrzucam gdzies za siebie to, co nie pozwala mi zasypiac lekko i niemal mi sie udaje przekonac sama siebie, ze nie musze o tym myslec. Jest niemal idealnie.
On doskonale wie, jak manipulowac rozmowa, by nie powiedziec za duzo. Ja doskonale wiem dlaczego to robi. I wciaz nie mam przekonania, ze bylibysmy naprawde szczesliwi, gdybysmy (po)znali wzajemnie calkowita prawde.
Noca dlugo analizuje pijacki belkot, ktory wydaje mi sie dosc wiarygodnym zrodlem informacji. Zdaje sobie sprawe, ze to, co mnie powstrzymuje nie zmienilo sie od dluzszego czasu. 'Musisz dokrecic śrubę' - slysze - sek w tym, ze musialabym samej sobie.