Wstalam wczesniej, niz zwyklam wstawac w sobote. Obudzil mnie spiew.
Kosa (?) - dziwne. Patetyczny i czysty dzwiek. Z gorycza poczulam jak
bardzo zbrukane jest moje serce. Rzucone do ognia na pastwe najbardziej
odrazajacych pragnien. I tylko ja to tak widze. I to jest chyba wlasnie najgorsze. Nikt nie widzi brudu w nas jak my sami.
Wlalam w siebie wystarczajaca ilosc alkoholu by nie przejmowac sie naprawde pracowitym tygodniem - a i tak nie pomoglo.
Nie wiem co sie stalo. Najmniejsze zdanie przychodzilo mi z trudnem.
Mowienie jak pisanie. Zrobilam sie bardzo wymagajaca. Ledwie pojawi sie
jakis cien mysli - zgryzliwy krytyk, ktory zawsze siedzi w mojej glowie
juz mi komentuje: 'Nie wyglupiaj sie. To nie warte trudu', a ze trud jest ogromny mysl znika.