11 grudnia 2007


Czyjkolwiek portret posrod moich przyjaciol nakreslilabym, jestem pewna, ze kazdy uznalby, ze go nie oszczedzam.
Milosc bowiem moze byc slepa. Ale nie przyjazn - ona winna to jest sobie.
Mozna nawet lubic wady przyjaciela. Ale trzeba Mu pomoc je poznac. Bo coz po poblazliwosci bez jasnosci widzenia? Odrzucam taka poblazliwosc. Odrzucam potakiwania glowa, kiedy cala soba chcialabym zaprzeczyc, wykrzyczec swoj sprzeciw, walnac reka w stol - bo Ona/On popelnia najwiekszy blad w swoim zyciu.

A dzis. Z wielkim zalem musze zawinac sie w kokon i zamilknac.

 Staram sie mowic powoli i uwaznie, by nie posunac sie za daleko. Jednak Ktos jest zbyt inteligentny, by nie dostrzec tego. Wraz z rosnacym we mnie pragnieniem usypia moja ostroznosc. Budzi sie natomiast potrzeba kontaktu i uscisku. Czyste szalenstwo, przeciez. Doceniam cierpliwosc jaka dostaje. Rozumie (a to rzadkosc), ze nic na sile. Rozumie to tak jak ogrodnicy. Uprawa na sile to taka, ktora doprowadza rosline do przedwczesnego rozkwitu.

 Coraz mniej mysle o przeszlosci. Juz nie drecze siebie pytaniami na ktore nigdy nie poznam odpowiedzi.
Pozwalam sie odkrywac. Znowu. Tym razem jednak nie bede wkladac reki do ognia. Wskocze cala - albo sie wycofam. Zanim. No chyba, ze juz jest za pozno.

*

Z laptopem na udach. W zupelnych ciemnosciach. Nasluchuje jak deszcz uderza o parapet. Cicho gra zdarta juz plyta. Wolno plyna mysli. Zmeczona jestem juz tym czekaniem. Uciekam w sen. W moim dwuosobowym lozku marzenia odbijaja sie gluchym echem.
Po kilkugodzinnej wymianie smsow usnelam tak spokojnie-niespokojna. Rankiem obudzilam sie na kilkanascie minut przed budzikiem. I nie wiedzialam, gdzie wlasciwie sie znajduje. Najpierw sadzilam, ze leze w jakims namiocie wypelnionym ciepla poswiata - pozniej, gdy juz zdalam sobie sprawe, ze to slonce przedziera sie przez moja slomiana rolete bylam juz pewna, ze jestem we wlasnym domu - a co gorsza we wlasnym lozku. Nie zebym nie lubila swego lozka. Ale. Zasypiajac bylam w zupelnie innym lozku. Tak przynajmniej wydawalo mi sie.

Siegnelam po szklanke stojaca na szafce nocnej. I popijajac wode goraczkowo dociekalam skad te dziwne przebudzenie.

Przypomnialam sobie rozmowe o zmyslach, uczuciach i mozgu. O swoich lekach, pewnosci i wybrakowaniu. Ach ta moja wiedza. Wszechwiedza (tak naprawde to nie jest przeciez zbyt pewna). Przypomnialam sobie ostatnia mysl. Na dobranoc. Ktos. I watpliwosci - czy to, co przezywam zdarza mi sie rzeczywiscie, czy to tylko sen - taki ktory trwa cale zycie.