22 maja 2008

Zajelam sie dla odmiany soba. Dluga, goraca kapiel poprzedzona peelingiem z kawy i maseczka rozgrzewajaco-nawilzajaca. Miekki szlafrok. Bacardi Breezer Tripical Coconut. A gdzies pomiedzy na nowo czytany Pilch (w slicznym, malym wydaniu kupionym w polskiej ksiegarni 'na rogu'). Odmienny (lagodny) stan moich mysli. Wpuscilam hydraulika, a na pytanie o jakis tam zawor wzruszylam tylko ramionami. Codziennosc stracila dla mnie racje istnienia. Dzis wszystko musi byc nieskomplikowane, niedrobiazgowe i nie zadajace mojej uwagi.
Rozmowy telefoniczne, ktore jesli juz musze i prowadze, sklaniaja mnie do innego entuzjazmu (niz zazwyczaj) i zapalu wypowiadanych slow. To jak gluchota fizyczna - odmowa sluchania i blokada ufnosci. Odkladam wiele rzeczy na pozniej. Na razie wlasnie tego potrzebuje. Tak jest mi dobrze. Zbieram sily. Rozkwitne. Przeciez. Jak zawsze. I gdy znow zapyta o moje serce bez zastanowienia odpowiem: 'Za twarde dla ciebie'.