Zamykajac drzwi salonu czulam sie absurdalnie rozradowana. Jakby to, ze
pozbywajac sie kilku centymetrow sprawilo, ze pozbylam sie wszelkich
trosk. Przeciez rozmaite znaki tlumaczylam sobie zawsze tak, jak mi to
najbardziej odpowiadalo. Choc gdzies wewnatrz mialam swiadomosc, ze
wciaz jestem jak powoz ciagniety przez galopujace konie - choc kola
wcale sie nie obracaja. Bo kola to moja wiara. A ja jeszcze nie mam sil
na wiare. Wole wiec tylko usmiechac sie do ludzi, niz im wierzyc. I sie
usmiecham. Powodujac zamieszanie.
Gwar i popoludniowe slonce. Mijam sprzedawce kwiatow, kobiete, ktora probuje mi wcisnac ulotke 'buy one - get one free',
kawiarnie, stacje metra. Czuje jak slonce usypia mnie swym cieplem. I
wtedy na niego wpadam. Mam dziwne wrazenie jakbym stala nad jakims
urwiskiem z pewnoscia, ze potrafie latac. Ze nic mi nie bedzie. Skacze
wiec. A grzywka nie zaslania mi oczu.