Pod pazdziernikowym, cieplym biustem nocy
gdzies, gdzie radosc sie spila i spiewala same nieprzyzwoitosci
tych dwoje odpedzalo tesknote.
Po takim weekendzie, wlaczenie sie do codziennosci przychodzilo mi niezwykle trudno. Wciaz wracalam bowiem pamiecia do wtedy-tam. I tylko zgielk wokol sprowadzal mnie bezlitosnie do tu-i-teraz.
Totez, gdy tylko wracam do domu; kompletnie wykonczona (chyba
najbardziej tym doprowadzaniem siebie do porzadku) - zrzucam z siebie
turkusowa sukienke na sterte rzeczy, ktore powinnam odniesc do pralni
chemicznej; mam ochote napisac do niego: 'jestem bliska szalenstwa, gdy nie ma Cie obok i taka daleka od rozsadku, gdy mnie calujesz'.
Jednak najpierw siegam po wino i napuszczam wody do wanny. Gdy
kilkanascie minut pozniej siegam po grzebien, mysle, ze od kiedy jest -
symbolizm miesza mi sie z sentymentalizmem.
Sa takie noce, kiedy pragne switu.
Wiem, ze przy Nim nigdy bym za porankiem nie tesknila.
I juz sie nie dziwie, ze dziwnie drza moje mysli nakladajac na siebie
czas przeszly/terazniejszy/przyszly. One juz nie znajduja miejsca w
mojej glowie, tylko plyna slowami wprost do.