Postanawiam nie prosic za wiele. I nie o to samo. Jakze ja (bowiem) nie
lubie sie powtarzac. Zagladam do szafy, przesuwam wolno dlonia po
letnich sukienkach w bardzo malych rozmiarach. Byloby szkoda gdybym nie
mogla ich zalozyc. Wyciagam zolta ksiazeczke, ktora poltora roku temu
(tak, to juz tak dawno) dala mi Lesley.
Struggles in progress. Welcome in hell.
Zabrzmialo mi w glosnikach. I nagle uderzyla we mnie fala wielkiej
czulosci, polaczonej z glebokim zalem i smutkiem. Nie mogac powstrzymac
lez, pozwolilam im plynac, az wokol zapanowala kompletna cisza
przerywana jedynie (moim nad wyraz dzieciecym) szlochem.
Widze wciaz nasz dom, Ciebie mamo w nim. I na mysl przychodzi
mi jeden z sobotnich wieczorow, ktore wlasciwie zawsze wygladaly
podobnie. Ona w kuchni przy akompaniamencie Trojkowej Listy Przebojow
prasujaca dziewczece fartuszki, mlodsza gdzies tam snujaca sie za nim,
jak cien i ja posrod tego ciepla i milosci. Stworzyc prawdziwy dom, to
cos wiecej, niz urodzic dziecko.