19 stycznia 2011

Postanawiam nie prosic za wiele. I nie o to samo. Jakze ja (bowiem) nie lubie sie powtarzac. Zagladam do szafy, przesuwam wolno dlonia po letnich sukienkach w bardzo malych rozmiarach. Byloby szkoda gdybym nie mogla ich zalozyc. Wyciagam zolta ksiazeczke, ktora poltora roku temu (tak, to juz tak dawno) dala mi Lesley.

Struggles in progress.
Welcome in hell.

Zabrzmialo mi w glosnikach. I nagle uderzyla we mnie fala wielkiej czulosci, polaczonej z glebokim zalem i smutkiem. Nie mogac powstrzymac lez, pozwolilam im plynac, az wokol zapanowala kompletna cisza przerywana jedynie (moim nad wyraz dzieciecym) szlochem.

Widze wciaz nasz dom, Ciebie mamo w nim. I na mysl przychodzi mi jeden z sobotnich wieczorow, ktore wlasciwie zawsze wygladaly podobnie. Ona w kuchni przy akompaniamencie Trojkowej Listy Przebojow prasujaca dziewczece fartuszki, mlodsza gdzies tam snujaca sie za nim, jak cien i ja posrod tego ciepla i milosci. Stworzyc prawdziwy dom, to cos wiecej, niz urodzic dziecko.