Ostatnio dzieje sie tak, ze spotykam ludzi, ktorych nie chce zobaczyc i
mowie im rzeczy, ktorych wcale nie chcialam powiedziec. Bynajmniej nie
jestem przemila. Wytykam bledy, ktore zaleza od nich samych i na ktore
maja wplyw. Przyzwyczajeni do szczytu elokwencji i dyplomacji za ktory mnie maja nie spodziewaja sie krytyki.
Hipokryzja. Doskonale znam tez swoje, ale sobie nie daje nic powiedziec.
Potrafie godzinami tylko jedno - moje spojrzenie zawsze biegnie po
skroni, czole, az po lagodna linie
szczeki. Wzrok moj trafia na usta i wtedy rozjasnia mi sie twarz -
rzadko wtedy mysle o czyms innym.
Godze sie na sesje zdjeciowa. Klamliwie upraszczam.