Wzielam do reki telefon i jeszcze raz spojrzalam
na kilka zdjec, potem odlozylam na kolana okrytych niezwykle, jak dla
mnie, konserwatywna sukienka. Jasnozielona, lniana, z malym okraglym
dekoltem i wysoko skrojonymi rekawami. Dzis nawet moje sandaly mialy
rozsadna wysokosc. Gleboki oddech, pociegniecie rzes tuszem i jeszcze
blyszczyk. Moglam zaczac sie przekonywac.
Poczulam sie niezrecznie. Odruchowo siegnelam do torebki po papierosa,
po czym przypomnialam sobie, ze o polnocy postanowilam rzucic palenie.
Papierosy staly sie bowiem znow moim pancerzem. Pozwalaly mi wymknac sie
w niezrecznej sytuacji - 'przepraszam, musze zapalic', badz opoznic spotkanie na ktore nie bylam gotowa - 'przepraszam, zapale jeszcze'.
A teraz juz nie mialam zadnego pretekstu. Nawet sama przed soba. I wtedy
mi przyszlo mi do glowy, ze moje defetystyczne patrzenie na mezczyzn
bierze sie teraz z myslenia, ze nie posiadajac nie mozna stracic.