7 czerwca 2012

Wzielam do reki telefon i jeszcze raz spojrzalam na kilka zdjec, potem odlozylam na kolana okrytych niezwykle, jak dla mnie, konserwatywna sukienka. Jasnozielona, lniana, z malym okraglym dekoltem i wysoko skrojonymi rekawami. Dzis nawet moje sandaly mialy rozsadna wysokosc. Gleboki oddech, pociegniecie rzes tuszem i jeszcze blyszczyk. Moglam zaczac sie przekonywac.

Poczulam sie niezrecznie. Odruchowo siegnelam do torebki po papierosa, po czym przypomnialam sobie, ze o polnocy postanowilam rzucic palenie. Papierosy staly sie bowiem znow moim pancerzem. Pozwalaly mi wymknac sie w niezrecznej sytuacji - 'przepraszam, musze zapalic', badz opoznic spotkanie na ktore nie bylam gotowa - 'przepraszam, zapale jeszcze'.

A teraz juz nie mialam zadnego pretekstu. Nawet sama przed soba. I wtedy mi przyszlo mi do glowy, ze moje defetystyczne patrzenie na mezczyzn bierze sie teraz z myslenia, ze nie posiadajac nie mozna stracic.