10 września 2007

To wahanie zawsze mnie gubi. Decyzje najwazniejsze powinnam podejmowac zanim znajde wogole czas na wlozenie butow, by ruszyc do biegu. A tak? Nabralam zlego przyzywczajenia do oddzielania formy od tresci - uczuc od wyrazu uczuc - mysli od wyrazu mysli. A to wszystko powinno byc nierozlaczne.

Od zbyt dawna osmielam sie myslec tylko po cichu. A to przeciez rodzaj klamstwa.

**

Poranek byl cieply i sloneczny. Siedzialam na lawce czekajac na autobus. Nie opuszczalo mnie wrazenie, ze cos sie dzisiaj wydarzy. Od rana mialam sprosne mysli, pusty zoladek (po czwartkowej grypie zoladkowej) i usmiech na twarzy. Dopiero po kilku minutach odkad usiadlam obok lysego jegomoscia zatopionego w porannej, angielskiej gazecie zwrocilam glowe ku czystemu niebu ponad chmurami i naszla mnie mysl - akurat wtedy kiedy ciemnoskora kobieta z obfitym biustem i zadartymi posladkami (jak przystalo na Jamajke) szturchnela moje ramie. Jegomosc machnal na autobus.

Teraz bedzie juz tylko dobrze.
Po schodach. Na gore. Bo blizej niebu. Po schodach. A na gorze - siedziala moja przeszlosc. Tak prawie-w niebie.