2 października 2007
Trudno zebrac mi sie w sobie, by cos napisac. Szybciej wykrecic numer. Rozgaduje sie i zapominam, ze wstawilam ziemniaki (takie to przeciez nie-oczywiste, gdy sie rzadko gotuje). Mashed potatoes, well. Sloneczniki w wazonie. I tyle slonca na dzis. Wolny dzien dobiega konca. Nie zrobilam nic. Nawet nic madrego nie powiedzialam wiszac na tym telefonie tyle godzin. Nic madrego nie napisalam.
Uff. Nawet nic mnie zmeczylo.
Z goracym kubkiem, ktory parzyl mi rece siedzialam sluchajac odglosow ulicy. Serce mi bilo. Za mocno - chyba. Balam sie, ze wyskoczy i zginie w tym zgielku przejezdzajacych aut i rozmow na chodnikach. Gdy zamienilam herbate na wino bylo juz tylko gorzej. Na lzy nie mialam jednak sil. Moglam tylko wpatrywac sie jak dym unosi sie wolno ku gorze i znika, jak wszechogarniajaca pustka. Ta we mnie. I zadnych cudow nie ma. Prosze Pana. I Boga. Boga nie ma.
Autor:
Agi Jonczyk