21 października 2007

Najpierw spotkalam sie z Natalia. Starbucks na Oxford Circus i kilka godzin przy pysznej kawie, czekoladowej muffin'ce i rozmowie. Powspominalysmy. Poplotkowalysmy. I w doskonalych humorach pozegnalysmy sie - do nastepnego, rychlego, londynskiego spotkania.

A potem.

Nie wierzylam swojemu sokolemu oku. Albert? Tu? Londyn jest stanowczo za maly! Spotkac amanta z poludniowej czesci miasta tuz niedaleko mojego-spokojnego domu na samej polnocy? Wolne zarty! A jednak..
Nasluchalam sie bzdetow o przeznaczeniu, oferowanej przyjazni i steku bzdur o czarze jakim emanuje. Achy, echy pewnie by nie mialy konca, gdybym nie zareagowala jak zwyklam niegdys (niektorzy wiedza ;-) przeciez) zbywac upierdliwych adoratorow.

Zamykajac z ulga drzwi sadzilam, ze to koniec niespodzianek na ten sobotni wieczor. Pozniej saczac biale wino uslyszalam wyznanie i..bateria w telefonie sie rozladowala, i baterie we mnie dziwna energia sie naladowaly.

ps. To dziwne uczucie. Prawie zapomnialam jak to jest. Robic dla mezczyzny kanapki do pracy. Smarujac, krojac i owijajac myslec, czy beda smakowaly. Bo inaczej jaki jest tego sens. A potem patrzac jak spi sam w wielkim lozku, sciszac radio - w chwili kiedy wybrzmiewa 'Bo jestes Ty' - pierwszy taniec malzenski. Az sie zastanawialam - czy to cos znaczy.