Najpierw spotkalam sie z Natalia. Starbucks na Oxford Circus i
kilka godzin przy pysznej kawie, czekoladowej muffin'ce i rozmowie.
Powspominalysmy. Poplotkowalysmy. I w doskonalych humorach pozegnalysmy
sie - do nastepnego, rychlego, londynskiego spotkania.
A potem.
Nie wierzylam swojemu sokolemu oku. Albert? Tu? Londyn jest
stanowczo za maly! Spotkac amanta z poludniowej czesci miasta tuz
niedaleko mojego-spokojnego domu na samej polnocy? Wolne zarty! A
jednak..
Nasluchalam sie bzdetow o przeznaczeniu, oferowanej przyjazni i steku
bzdur o czarze jakim emanuje. Achy, echy pewnie by nie mialy konca,
gdybym nie zareagowala jak zwyklam niegdys (niektorzy wiedza ;-)
przeciez) zbywac upierdliwych adoratorow.
Zamykajac z ulga drzwi sadzilam, ze to koniec niespodzianek na ten sobotni wieczor. Pozniej saczac biale wino uslyszalam wyznanie i..bateria w telefonie sie rozladowala, i baterie we mnie dziwna energia sie naladowaly.
ps. To dziwne uczucie. Prawie zapomnialam jak to jest. Robic dla mezczyzny
kanapki do pracy. Smarujac, krojac i owijajac myslec, czy beda
smakowaly. Bo inaczej jaki jest tego sens. A potem patrzac jak spi sam w
wielkim lozku, sciszac radio - w chwili kiedy wybrzmiewa 'Bo jestes Ty'
- pierwszy taniec malzenski. Az sie zastanawialam - czy to cos znaczy.