13 stycznia 2008

Sztuka bycia szczesliwa. Pomimo. Ucze sie jej kazdego dnia. Mimo, ze mysli niesprawiedliwosci wypelniaja mi glowe. Dochodze do wniosku, ze to najzwyklejsze szczescie jest dostepne tylko dla nielicznych i ja poprostu na nie nie zasluzylam. Zgoda. Skragi i zale przyslonia wszelka harmonie mojego zycia. Wiec sie ograniczam. Ale. To, ze mowie sobie - nic nie moge poradzic - nie przeszkadza mi slyszec tych glosow w mojej glowie.

 Żadanie od siebie mozliwie najwiecej. Najwyzsza i najszlachetniejsza forma ambicji. To tylko by zabic pustke. Nikomu o tym nie mowilam. Moze nie musialam. Wiec gdy slysze te wszystkie gratulacje mam ochote zaklnac.

 *

 Ku czemu zmierza muzyka, skoro nie chce juz ani konsonansow, ani harmonii? Ku swoistemu wyniszczeniu. To jak dzwiek, ktory powoli i doskonale zostal wyodrebniony z halasu, powraca do halasu. Nie trudno mi w tym odnalezc siebie. Uczucia i mysli szukaja ukierunkowania i posluszenstwa, sklaniaja sie ku pragnieniom. A potem subtelna zmiana. I znow nic nie wiem poza jednym. Zapach mezczyzny. A jednak to wazne.

Ckliwosc we mnie dzis. Na ramiaczku koszulki nocnej. I wino. Dlaczego nie byl ze mna w Paryzu?