11 lutego 2008

Kiedy przestaje myslec co pragnie cialo - precyzuje sie wolnosc mego umyslu. Oceniam rzeczy rozumniej, ale co za tym idzie mniej sprawiedliwiej tych, ktorymi rzadza nadal zmysly. Bowiem kiedy samemu uszlo sie tej dominacji ciala nad dusza przestaje sie rozumiec i zgadzac na nia u innych. Wiele nieprzejednania wynika z zimnego temperamentu. A, ze on do mnie nie pasuje - to nikt mi nie wierzy, ze nagle wulkan zgasl. Watpia czy ten podzial u mnie to tylko moja wyobraznia. A jesli tak? To dla kogo to lepiej?

We wszystkim doszukuje sie sprawiedliwosci. I nienawidze tego wszystkiego, co dzieli ludzi. Tlumacze sobie i innym, ze wiekszosc roznic wynika z nieporozumienia - no chyba, ze sa to ludzie z calkiem innego obozu myslowego z ktorymi nawet nie chce mi sie rozmawiac. Wtedy nie mozna nic poradzic. To jak glowa w mur. I to jest okropne - byc tak ograniczonym, ze zadne prawdy, zadne argumenty nie trafiaja. Mozna tylko odpuscic. Bo w kazdym zdaniu powinien by sens. Nawet tym bezsensownym. Tak na przekor. Bo uwiebiam przekore. Swoja wlasna najbardziej.

*

Potrzebowalam duzo slonca. Pootwieralam wszystkie okna. Poodslanialam rolety. Wpuscilam tyle promieni slonecznych ile moglam.
Poczulam sie dobrze. Zaparzylam sobie kawe. Poczulam sie fantastycznie. Wlaczylam radio. Poczulam sie spokojna.
I niech nikt tego dzis mi nie burzy. Mimo, ze nie ma ranka, bym nie otwierala oczu z nadzieja, ze dzis dostane wiadomosc o .. jakims cudzie. Ale nie. Tylko to co zawsze. Monotonny refren codzienny. Stad dzis to slonce i dzien nie-czekania.

Ja wiem, ze zajecie sie tylko soba - swoimi wygodami i dostatkiem dowodzi obrzydliwego brakuje milosierdzia. Ale sa dni kiedy swoj eogoizm traktuje z wielkim namaszczeniem.
Dzis jest taki dzien.