Kiedy przestaje myslec co pragnie cialo - precyzuje sie wolnosc mego
umyslu. Oceniam rzeczy rozumniej, ale co za tym idzie mniej
sprawiedliwiej tych, ktorymi rzadza nadal zmysly. Bowiem kiedy samemu
uszlo sie tej dominacji ciala nad dusza przestaje sie rozumiec i zgadzac
na nia u innych. Wiele nieprzejednania wynika z zimnego temperamentu.
A, ze on do mnie nie pasuje - to nikt mi nie wierzy, ze nagle wulkan
zgasl. Watpia czy ten podzial u mnie to tylko moja wyobraznia. A jesli
tak? To dla kogo to lepiej?
We wszystkim doszukuje sie sprawiedliwosci. I nienawidze tego
wszystkiego, co dzieli ludzi. Tlumacze sobie i innym, ze wiekszosc
roznic wynika z nieporozumienia - no chyba, ze sa to ludzie z calkiem
innego obozu myslowego z ktorymi nawet nie chce mi sie
rozmawiac. Wtedy nie mozna nic poradzic. To jak glowa w mur. I to jest
okropne - byc tak ograniczonym, ze zadne prawdy, zadne argumenty nie
trafiaja. Mozna tylko odpuscic. Bo w kazdym zdaniu powinien by sens.
Nawet tym bezsensownym. Tak na przekor. Bo uwiebiam przekore. Swoja
wlasna najbardziej.
*
Potrzebowalam duzo slonca. Pootwieralam wszystkie okna. Poodslanialam rolety. Wpuscilam tyle promieni slonecznych ile moglam.
Poczulam sie dobrze. Zaparzylam sobie kawe. Poczulam sie fantastycznie. Wlaczylam radio. Poczulam sie spokojna.
I niech nikt tego dzis mi nie burzy. Mimo, ze nie ma ranka, bym nie otwierala oczu z nadzieja, ze dzis dostane wiadomosc o .. jakims cudzie. Ale nie. Tylko to co zawsze. Monotonny refren codzienny. Stad dzis to slonce i dzien nie-czekania.
Ja wiem, ze zajecie sie tylko soba - swoimi wygodami i dostatkiem
dowodzi obrzydliwego brakuje milosierdzia. Ale sa dni kiedy swoj eogoizm
traktuje z wielkim namaszczeniem.
Dzis jest taki dzien.