Trzy czwarte bledow popelnionych przeze mnie wynika z upodobania do
gestu, sentymentow i pospiechu. Praktycznosc miesza mi sie z
romantycznoscia. Nieuleczalna lekkomyslnosc i glupota, ktora kaze mi
zartowac kiedy powinnam trzesc sie ze strachu.
Pieknie jest pokladac ufnosc w sobie do rozwiazywania pomyslnie
problemow - ale tylko wowczas, kiedy jest uzasadniona. Niestety ja mam
tylko zdolnosci do przysparzania ich sobie.
Nie pamietam, zebym kiedykolwiek wczesniej miala tak nieprzerwalny
ciag dni pelnych niezdecydowania. Az pogoda ducha sciska mi serce - tak
sie o mnie boi.
*
Nie bardzo rozumiem, co nazywaja inni 'moim wplywem'. Gdzie go widza?
Ja nie dostrzegam go nigdzie.
Najbardziej podoba mi sie to, co najbardziej ode mnie rozne. I zawsze staram sie kierowac kazdego na wlasna droge.
Dobry nauczyciel ma tylko jedna troske - nauczyc by obchodzono sie bez niego.
Od dawna przestalam byc. Zajmuje tylko miejsce kogos, kogo bierze za
mnie. I chyba po ciotce mam tendencje do ulepszania tych, ktorych
kocham. Ku Ktosiowi sklaniaja mnie rowniez wady - a
moze poetyckie zalety - niesfornosc i brak poczucia pewnosci (mojej przy
Nim). I jedynie potworne odwracanie prawdy napelnia mnie obrzydzeniem.
Juz w samym tonie wyczuwam klamstwo. Nie tylko, gdy jest pijany. A
ostatnio czesto jest.
Od zawsze wiedzialam, ze do mezczyzny latwiej zblizyc sie sluchem niz wzrokiem, bo formy maja mniej przejrzystosci niz dzwieki. Niestety
dziala to tez w przeciwna strone. Slowo wystarczy, by odejsc, podczas
gdy widok moglby rzucic nas na kolana z blagalnym 'zostan'. To mi
uswiadamia, ze robie pewne rzeczy tylko z przymusu, aby uzyskac od
siebie cos, co nie jest we mnie naturalne.