2 lutego 2008

Trzy czwarte bledow popelnionych przeze mnie wynika z upodobania do gestu, sentymentow i pospiechu. Praktycznosc miesza mi sie z romantycznoscia. Nieuleczalna lekkomyslnosc i glupota, ktora kaze mi zartowac kiedy powinnam trzesc sie ze strachu.
Pieknie jest pokladac ufnosc w sobie do rozwiazywania pomyslnie problemow - ale tylko wowczas, kiedy jest uzasadniona. Niestety ja mam tylko zdolnosci do przysparzania ich sobie.

Nie pamietam, zebym kiedykolwiek wczesniej miala tak nieprzerwalny ciag dni pelnych niezdecydowania. Az pogoda ducha sciska mi serce - tak sie o mnie boi. 


*

Nie bardzo rozumiem, co nazywaja inni 'moim wplywem'. Gdzie go widza?
Ja nie dostrzegam go nigdzie.
Najbardziej podoba mi sie to, co najbardziej ode mnie rozne. I zawsze staram sie kierowac kazdego na wlasna droge.

Dobry nauczyciel ma tylko jedna troske - nauczyc by obchodzono sie bez niego.

Od dawna przestalam byc. Zajmuje tylko miejsce kogos, kogo bierze za mnie. I chyba po ciotce mam tendencje do ulepszania tych, ktorych kocham. Ku Ktosiowi sklaniaja mnie rowniez wady - a moze poetyckie zalety - niesfornosc i brak poczucia pewnosci (mojej przy Nim). I jedynie potworne odwracanie prawdy napelnia mnie obrzydzeniem. Juz w samym tonie wyczuwam klamstwo. Nie tylko, gdy jest pijany. A ostatnio czesto jest.

Od zawsze wiedzialam, ze do mezczyzny latwiej zblizyc sie sluchem niz wzrokiem, bo formy maja mniej przejrzystosci niz dzwieki. Niestety dziala to tez w przeciwna strone. Slowo wystarczy, by odejsc, podczas gdy widok moglby rzucic nas na kolana z blagalnym 'zostan'. To mi uswiadamia, ze robie pewne rzeczy tylko z przymusu, aby uzyskac od siebie cos, co nie jest we mnie naturalne.