Ukrywam coraz wiecej w sobie. Jakbym bala sie, ze jak zaczne mowic to
wysypia sie te wszystkie slowa, ktore tak usilnie chce zatrzymac tylko
dla siebie. A potem przychodzi wieczor i poluzowuje line po
ktorej stapam i zaczyna sie. Bujanie. W gore. W dol. W gore. W noc. W
dobranoc. Gdy wschodzi slonce wracaja wszystkie niepewnosci wraz z
budzikiem. Znow napieta jak struna. Ponownie sceptyczna.
I tak kolo sie zamyka.
Wmowilam sobie, ze mam to juz za. I tak z kieliszkiem wina w reku przy 'Bliskosci ciala' w glosnikach - nagle dotarlo to do mnie. Potem to juz nic mi nie smakowalo i humor tez stracilam.
ps. podjelam decyzje, ktora nic nie zmienia, a miala zmienic wszystko.