Katastroficzny len. Najpierw sluchalam starych plyt. Juz od samego
poranka, kiedy to uporczywe telefony obudzily mnie nie wiem w sumie po
co. A potem to juz tylko odglosow pralki z kuchni. Zaczytalam sie w
archiwum Peen. Zamulilam czarna kawa z mocnym, arabskim aromatem. I probowalam sie odmozdzyc - co w moim slowniku znaczy - nie myslec.
Ale.
Tak naprawde nie lubie czuc sie jak na myslowej rowni pochylej, bo
zawsze potem mam watpliwosci, czy z tej pochylosci potrafie wspiac sie z
powrotem na gore. To tak, jak z porannymi wiadomosciami w radio.
Gadaja, gadaja, gadaja. Ja slucham, udaje, ze slucham, nie slucham. Bo
gruncie rzeczy o niczym mnie nie informuja. Wiec sie zloszcze
przeskakujac na inna rozglosnie, ze nie mam nic lepszego do roboty, niz
sluchac angielskich spikerow ostrzegajacych o korkach, zablokowanych
ulicach, objazdach i.. tak w kolko.
ps. a tak z innej beczki. Kiedys drogo zaplace za swoje niedbalstwo i beztroske.