30 lipca 2008

Katastroficzny len. Najpierw sluchalam starych plyt. Juz od samego poranka, kiedy to uporczywe telefony obudzily mnie nie wiem w sumie po co. A potem to juz tylko odglosow pralki z kuchni. Zaczytalam sie w archiwum Peen. Zamulilam czarna kawa z mocnym, arabskim aromatem. I probowalam sie odmozdzyc - co w moim slowniku znaczy - nie myslec.
Ale.
Tak naprawde nie lubie czuc sie jak na myslowej rowni pochylej, bo zawsze potem mam watpliwosci, czy z tej pochylosci potrafie wspiac sie z powrotem na gore. To tak, jak z porannymi wiadomosciami w radio. Gadaja, gadaja, gadaja. Ja slucham, udaje, ze slucham, nie slucham. Bo gruncie rzeczy o niczym mnie nie informuja. Wiec sie zloszcze przeskakujac na inna rozglosnie, ze nie mam nic lepszego do roboty, niz sluchac angielskich spikerow ostrzegajacych o korkach, zablokowanych ulicach, objazdach i.. tak w kolko.

ps. a tak z innej beczki. Kiedys drogo zaplace za swoje niedbalstwo i beztroske.