Od samego poczatku zywilam odraze do tej osoby. Moja namietna awersja
rosla z dnia na dzien. W ostatnia sobote zarzucila mnie falszywa
przyjacielska opieka, pewnie tylko po to, by miec kolejny powod do
plotek, gdy zamkne drzwi. Niemniej to wlasnie ona uswiadomila mi, ze
mysl o adopcji dojrzewa we mnie powoli. Wiem, ze moze (?) moge miec
swoje wlasne, ale w sumie dlaczego nie.
Pomyslalam sobie, ze moze uda mi sie polaczyc te wszystkie pogubione nitki. I nagle uslyszalam 'Ja Cie po prostu kocham'
ale bylo to dla mnie jak haslo, ktorego nie potrafilam zrozumiec.
Gorzej nawet. Wyznanie w obecnej sytuacji zabrzmialo jak nietakt. Tylko
on chyba tego nie zrozumial. Stchorzylam. Nie wyjasnilam przyczyn. Od
zawsze najtrudniejsze zostawiam na koniec.
ps. moj nowo urzadzony pokoj nie przypomina katedry - mimo to wybralam dzis to miejsce na swoj zalosny rachunek sumienia.