Niespodziewane spotkanie po latach.
Mezczyzna bardziej masywny i szeroki, niz zwyklam go pamietac. Wyglada
jak odbity w znieksztalconym lustrze - ani szyi, ani czola - taki
prawdziwy mlot. Zwyklam takich nazywac dobermany. Od razu przypomina mi, ze byl w moim zyciorysie nic nie znaczaca postacia i wogole dziwi sie, ze go jeszcze moge pamietac.
Opowiada jak przez te lata, w ktorych go nie bylo, cale dnie
tylko palil, siedzial w kucki na wschodnia modle i opowiadal idiotyczne
historie godne jedynie naiwnych pedrakow. Co chwila unosil reke i
zaslanial nia usta, za ktorymi kryl idiotyczny smiech. Niewatpliwie
smial sie z samego siebie (to zawsze potrafil). Na koniec stwierdzil, ze
afrykanskie slonce najwyrazniej juz mu tak dogrzalo (gdyz chodzil bez
nakrycia glowy w godzinach, kiedy uderza w czaszke jak maczuga), ze
przestal odrozniac biale od czarnego i splodzil jakiejs miejscowej
afrykance dziecie, wiec wrocil na wyspy. Zaczynam czuc zniesmaczenie,
najwyrazniej i on je zauwaza, bo reaguje na nie przesadnie glupio
osadzajac moja bezdzietnosc. Nie widze powodow by mu cokolwiek wyjasniac
i tlumaczyc. Nie mam ani sil - ani checi.
Zreszta. Jego mowa to nieprzerwany potok - ktorego zaden moj sprzeciw,
zlowrogie spojrzenie, czy zwykly zal w oczach - nie moze powstrzymac. W
koncu jakikolwiek poglad rozny od jego nie ma racji istnienia - ba!
nawet nie znajduje usprawiedliwienia w jego oczach.
Zegnam sie z nim zimno, zyczac sobie, bym nigdy wiecej nie musiala
widziec jego psiej twarzy. Biegnie za mna wciskajac mi swoja wizytowke,
bysmy juz nie urwali kontaktu - w koncu takie spotkania po latach to
prawdziwe zrzadzenie losu. Czytam: specjalista psycholog - kliniczny psychoterapeuta. I zastanawiam sie u kogo on sie leczy.
ps. to, co sprawia mi najwiecej trudu, w konsekwencji najbardziej mi sie udaje.