14 lipca 2008

Niespodziewane spotkanie po latach.

Mezczyzna bardziej masywny i szeroki, niz zwyklam go pamietac. Wyglada jak odbity w znieksztalconym lustrze - ani szyi, ani czola - taki prawdziwy mlot. Zwyklam takich nazywac dobermany. Od razu przypomina mi, ze byl w moim zyciorysie nic nie znaczaca postacia i wogole dziwi sie, ze go jeszcze moge pamietac.

Opowiada jak przez te lata, w ktorych go nie bylo, cale dnie tylko palil, siedzial w kucki na wschodnia modle i opowiadal idiotyczne historie godne jedynie naiwnych pedrakow. Co chwila unosil reke i zaslanial nia usta, za ktorymi kryl idiotyczny smiech. Niewatpliwie smial sie z samego siebie (to zawsze potrafil). Na koniec stwierdzil, ze afrykanskie slonce najwyrazniej juz mu tak dogrzalo (gdyz chodzil bez nakrycia glowy w godzinach, kiedy uderza w czaszke jak maczuga), ze przestal odrozniac biale od czarnego i splodzil jakiejs miejscowej afrykance dziecie, wiec wrocil na wyspy. Zaczynam czuc zniesmaczenie, najwyrazniej i on je zauwaza, bo reaguje na nie przesadnie glupio osadzajac moja bezdzietnosc. Nie widze powodow by mu cokolwiek wyjasniac i tlumaczyc. Nie mam ani sil - ani checi.
Zreszta. Jego mowa to nieprzerwany potok - ktorego zaden moj sprzeciw, zlowrogie spojrzenie, czy zwykly zal w oczach - nie moze powstrzymac. W koncu jakikolwiek poglad rozny od jego nie ma racji istnienia - ba! nawet nie znajduje usprawiedliwienia w jego oczach.

Zegnam sie z nim zimno, zyczac sobie, bym nigdy wiecej nie musiala widziec jego psiej twarzy. Biegnie za mna wciskajac mi swoja wizytowke, bysmy juz nie urwali kontaktu - w koncu takie spotkania po latach to prawdziwe zrzadzenie losu. Czytam: specjalista psycholog - kliniczny psychoterapeuta. I zastanawiam sie u kogo on sie leczy.


ps. to, co sprawia mi najwiecej trudu, w konsekwencji najbardziej mi sie udaje.