5 lipca 2008

Siedze w fotelu z maseczka na twarzy, ktora z jednej strony 'zjada' mi policzki i czolo, a z drugiej daje przyjemne uczucie chlodu. 10 minut i bede jak nowo narodzona. Tylko tyle. Jednak poczucie czasu ostatnio stalo mi sie obce. Przeczuwalam bowiem, ze najmniejsze nawet naruszenie struktury mojego postrzegania godzin (dni), a i samego zycia, moze sie okazac dla mnie nieobliczalne w skutkach.
Spasowalam.
Dluzej spalam. W wolne dni chodzilam na spacery, mimo, ze ostatnio bylo bardzo cieplo - niemal upalnie (jak dzis), i przegladalam ksiazki w ksiegarniach. Kilka nawet kupilam. Moja nieuleczalna choroba. Kupowanie ksiazek, chociaz w moim mieszkaniu brakuje juz na nie miejsca - MM namawial mnie, bym je przejzala i co niektore wyrzucila - ale jak mozna wyrzucic ksiazki???
Wyciszylam sie. Mniej palilam. A wiecej rozdawalam pocalunkow.
Obiecalam byc milsza - dla siebie - i dla MM, ktory zaczal sie usmiechac tak szeroko, ze moglby bez trudu znalezc angaz w reklamie Colgate.
Czas minal. Pora sciagnac maseczke..