Ostatnio jestem niczym ogrodnik, ktory sadzi, ze powazna selekcja nie
sprowadza sie tylko do samego wyboru, ale tez (a moze i przede
wszystkim) do SYSTEMATYCZNEGO usuwania wszystkiego, co nie zostalo
uznane jako wybor. W koncu, zeby miec jedno, trzeba umiec poswiecic
drugie. Nic bardziej logicznego - nieprawdaz?! Wiec usuwam. I jakby z kazdym dniem i mnie troche mniej.
*
Widac to przekonanie o wlasnej wyzszosci juz na pierwszy rzut oka.
Trzydziestoparoletni mezczyzna (z cialem wycietym z pnia kasztanowego i z
nieustepliwa mysla o szybkiej i praktycznej mozliwosci ulepszenia
naszego gatunku) codziennie pielegnuje, pociesza i podtrzymuje te biedne
strzepy ludzkie zdolne tylko do jekow. Kaleki, bez usmiechu, bez urody i
nadziei.
Patrzy na ich i zastanawia sie, czemu nie zasluguja na ratunek? A
pozniej przychodzi mu do glowy ta mysl o naturalnej selekcji. O
zastapieniu ich przez tych lepszych, bardziej udanych. Nic bardziej logicznego - nieprawdaz?! Wiec kiwa glowa i dopowiada sobie, ze jest potworem targujac sie miedzy logika, a absurdem.
Tak stojac na parkingu, oparta o auto na zwirowym podjezdzie, palilam
papierosa i rozgladalam sie dookola. I nagle olsnienie. Zupelnie jakby,
ktos wlasnie wrzucil mi do wanny suszarke do wlosow. Taki wstrzas, po
ktorym stwierdzilam, ze gram glowna role kobieca. Swiadomosc ta dodala
mi odwagi, by odpalajac silnik zmienic kierunek jazdy.