4 marca 2009

TELEGRAM: chwilami wydaje mi sie, ze po prostu przygotowuje sie do tego, co powinnam juz miec za soba.

 Ide (choc od nadmiaru wody w organizmie wydaje mi sie, ze plyne) dlugim, szpitalnym korytarzem. Niebieska linia na bialej scianie wyznacza trase wprost do oddzialu w ktorym powinnam stawic sie na badanie. Potraca mnie mezczyzna w zielonym, szpitalnym uniformie. Biala kartka ze skierowaniem wyslizguje mi sie z reki, mimo, ze do tej pory trzymalam sie jej kurczowo. Frunie. Ponad naszymi glowami. Jestem zbyt obolala i ciezka, by ruszyc za nia w poscig. Robi to On, a pozniej klepie mezczyzne po ramieniu na znak, ze sie nic nie stalo. Sile sie na usmiech. Sile sie, by nie uciec.

Wracamy ze szpitala w milczeniu. Kazde z nas boi sie czegos innego.