Wydaje mi sie, ze po weekendach powietrze wokol mnie lagodnieje, jak i
ja sama. Juz nic nie trzyma mnie za gardlo - jedynie wzbraniam sie mowic
o tym, by nagle wszystko co napawalo mnie wielka trwoga nie wrocilo do
mnie, jak rzucony bumerang. Nie znaczy, ze o tym nie mysle. Czasem.
Przyzwyczajona do porazek w tej kwestii zaklinam
sie i
czas.
ps. mam dziwne wrazenie, ze moj zmysl powonienia robi mi psikusy.