Boje sie myslec. To niepewny sposob ograniczania sie. Nie chcac
traktowac slow jedynie jako srodki wyrazu zamieniam je w
niewypowiedziane zdania i niemalowane kolory. Ale zaraz przychodzi
dylemat konstrukcyjny. No bo jesli slowa, ktore nic nie wyrazaja sa
bezuzyteczne, to wszystko co bezuzyteczne jest przeciez szkodliwe. A
prawdziwym dogmatem byloby mowic bez zastanowienia.
Zamieszlam? No wlasnie.
Wypita przed snem kawa byla zlym pomyslem. Lezalam w lozku z koldra
podciagnieta az pod brode i z dlonmi zalozonymi na piersiach gapiac sie w
sufit. W sypialni panowala cisza. Wstalam. Zalozylam wlosy za ucho. I
zaczelam chodzic po pokoju. Na zegarze bylo jeszcze tak wczesnie - za
oknem dopiero switalo. Podciagnelam rolety. Rozmasowalam skronie. I
spojrzalam w lustro. Niesforne kosmyki sterczaly kazdy w inna strone.
Zaczelam szukac szczotki podnoszac poduszki i zagladajac kolejno w
szuflady. Wielokolorowe zagraniczne monety przewalaly sie z moimi
spinkami i gumkami do wlosow. Kostki do gry na gitarze, jakies kabelki i
klucze do drzwi, ktorych nigdy nie otwieralam. Znalazlam ja w lazience -
tam gdzie powinna byc. Chociaz ona jest na swoim miejscu - pomyslalam.
Wyplatalam wlosy z elastycznej gumki i zaczelam je energicznie czesac,
az zalsnily i kazdy wlos znalazl sie na wlasciwym miejscu. Starannie
zwiazalam je z powrotem, tak by nie powstaly zadne zalamania, czy
nierozczesane pasma i przygladzilam dlonmi. Czulam sie znacznie lepiej z
porzadkiem na glowie. To tak jakbym poukladala wszystkie nierozczesane
mysli, kazda tesknote ulozyla na swoim miejscu, a zazdrosc schowala
gleboko w szufladzie.