10 lipca 2009

Boje sie myslec. To niepewny sposob ograniczania sie. Nie chcac traktowac slow jedynie jako srodki wyrazu zamieniam je w niewypowiedziane zdania i niemalowane kolory. Ale zaraz przychodzi dylemat konstrukcyjny. No bo jesli slowa, ktore nic nie wyrazaja sa bezuzyteczne, to wszystko co bezuzyteczne jest przeciez szkodliwe. A prawdziwym dogmatem byloby mowic bez zastanowienia.

Zamieszlam? No wlasnie.


Wypita przed snem kawa byla zlym pomyslem. Lezalam w lozku z koldra podciagnieta az pod brode i z dlonmi zalozonymi na piersiach gapiac sie w sufit. W sypialni panowala cisza. Wstalam. Zalozylam wlosy za ucho. I zaczelam chodzic po pokoju. Na zegarze bylo jeszcze tak wczesnie - za oknem dopiero switalo. Podciagnelam rolety. Rozmasowalam skronie. I spojrzalam w lustro. Niesforne kosmyki sterczaly kazdy w inna strone. Zaczelam szukac szczotki podnoszac poduszki i zagladajac kolejno w szuflady. Wielokolorowe zagraniczne monety przewalaly sie z moimi spinkami i gumkami do wlosow. Kostki do gry na gitarze, jakies kabelki i klucze do drzwi, ktorych nigdy nie otwieralam. Znalazlam ja w lazience - tam gdzie powinna byc. Chociaz ona jest na swoim miejscu - pomyslalam.

Wyplatalam wlosy z elastycznej gumki i zaczelam je energicznie czesac, az zalsnily i kazdy wlos znalazl sie na wlasciwym miejscu. Starannie zwiazalam je z powrotem, tak by nie powstaly zadne zalamania, czy nierozczesane pasma i przygladzilam dlonmi. Czulam sie znacznie lepiej z porzadkiem na glowie. To tak jakbym poukladala wszystkie nierozczesane mysli, kazda tesknote ulozyla na swoim miejscu, a zazdrosc schowala gleboko w szufladzie.