Tydzien w pracy po urlopie zlecial niepostrzezenie. Wszyscy czekali, az
wroce, by polatac wszystkie dziury. Oczekiwano ode mnie podwojnej
wydajnosci. A ja myslami bylam zupelnie gdzie indziej.
Dostalam maila od Wiktora. Pisze, ze niedlugo przeprowadza sie do domku o
duzej powierzchni, wyposazonego w najprawdziwszy kominek. Moj zachwyt.
Jego propozycja, zebym obejrzala.
Schodzac po moich stromych schodach naprawde bylam sobie w stanie
wyobrazic ten planacy kominek, ale juz jego u moich stop nie bardzo - i
na sama mysl potknelam sie o przedostatni stopien wlatujac z impetem na
drzwi wejsciowe.
Poprawilam kosmyki wlosow i pociagnelam drzwi, ktore zapiszczaly w oczekiwaniu tego, co ma sie wydarzyc.
Zimne, londynskie powietrze i juz wiedzialam co odpisze. Co powiem
kazdemu z tych, ktorzy mysla, ze maja jakiekolwiek szanse. Koniec z tym
dawaniem nadziei. Koniec z odwlekaniem nieuniknionego. Koniec z
przekonaniem, ze sie samo rozwiaze. Albo cos sie wydarzy w ich zyciu, ze
dadza spokoj.