27 września 2009

Tydzien w pracy po urlopie zlecial niepostrzezenie. Wszyscy czekali, az wroce, by polatac wszystkie dziury. Oczekiwano ode mnie podwojnej wydajnosci. A ja myslami bylam zupelnie gdzie indziej.

Dostalam maila od Wiktora. Pisze, ze niedlugo przeprowadza sie do domku o duzej powierzchni, wyposazonego w najprawdziwszy kominek. Moj zachwyt. Jego propozycja, zebym obejrzala.
Schodzac po moich stromych schodach naprawde bylam sobie w stanie wyobrazic ten planacy kominek, ale juz jego u moich stop nie bardzo - i na sama mysl potknelam sie o przedostatni stopien wlatujac z impetem na drzwi wejsciowe.
Poprawilam kosmyki wlosow i pociagnelam drzwi, ktore zapiszczaly w oczekiwaniu tego, co ma sie wydarzyc.

Zimne, londynskie powietrze i juz wiedzialam co odpisze. Co powiem kazdemu z tych, ktorzy mysla, ze maja jakiekolwiek szanse. Koniec z tym dawaniem nadziei. Koniec z odwlekaniem nieuniknionego. Koniec z przekonaniem, ze sie samo rozwiaze. Albo cos sie wydarzy w ich zyciu, ze dadza spokoj.