Przypadkiem.
Zaczelo mi grac w uszach. I nagle poczulam jak uderza we mnie milion dzwiekow. Milion
slow. Az zachcialo mi sie tanczyc. Tylko taniec bez udzialu meskich
dloni, w ktorych partner przyciska plecy...
Ciezko oddychalam. oczekiwanie.
Zdenerwowanie draznilo moj kazdy nerw.
I nagle. Jest.
Kilka jego slow, czar dzwiekow - i spokoj powrocil.
Patrzylam mu w oczy. Zapamietujac (i tak na pamiec znane) rysy twarzy.
Smakowalam ust (tych o ktorych myslalam juz od dawna).
Rozkoszujac sie czerwonym trunkiem odgarnialam dlonia piane z kieliszka
('Zobacz, zaparowaly nawet lustra. Nikt nas juz nie podglada').
Zamknelam oczy.
Zagrzmialo (w koncu listopad).
Zablyslo.
Glebokie westchnienie na wilgoc.
Bezwstydna odslona czerni lona.
Przyspieszone oddechy, rozszalale jezyki.
Kuszac nagimi udami i smagana kolejnymi falami ciepla ociekalam dreszczami pochylona i pod ostatnim pchnieciu padlam.
Zmeczona. Zroszona (jak deszczem).
Nieruchomo lezalam bez sily. Patrzac jak wyplywa ze mnie nasienie.
Tuz po wschodzie slonca, wciaz nasycona wilgocia, niby od niechcenia pomalowalam perlowym rozem policzki.
Szczesliwa dumnie wyprezylam piers i wstalam. A wiatr wciaz lezal bez sil lapczywie polykajac nasiona.
On tez byl zakochany.
Nie ma nic gorszego niz pustka i swiadomosc, ze chcialoby sie zadzwonic,
by wykrzyczec jak bardzo sie kocha. A jedyne co mozna zrobic to
pozwolic, by wiatr owial cie smutkiem.