Ranek pochloniety lagodzeniem ostrego zapalenia krtani i bolu gardla,
ktory trwa od kilku dni i nie pozwala mi spac noca. Przy tym moja
sklonnosc do uporu ustepuje i faszeruje swoje cialo lekami. Moj
proznujacy od pracy umysl produkuje setki mysli z ktorych zadna nie
zostaje wypowiedziana. Myslaca istota, ktora siebie ma tylko za cel -
doswiadcza odrazajacej pustki. A ja chcialabym, w moim wieku (w koncu
granica roku przekroczona!) wymagac od siebie tego, co najlepsze. Ale
chyba oduczylam sie wymagac. Na szczescie sa osoby na ktorych mi zalezy.
Przy ktorych moge byc calkowiecie naturalna (nawet z tym skrzeczacym
glosem). A obecnosc jest nie tylko dogodna, ale i cholernie krzepiaca.
Nigdy nie mam uczucia, ze trace czas - a rozmowa jest bezuzyteczna.
ps.
Pms, czyli absolutne wyuzdanie. Taka kokieteria slow to nie przypadek.
Lubie to, co w tym zdaniu nagie i bez metafor - ot. Kazda moja mysl
odpowiada potrzebie ciala - i jest to najczesciej potrzeba teraz/now. Ekspresja. Sztuczna elegancja z rozlozonymi nogami mi dzis ciazy - tak samo, jak dodawana do rzniecia poezja.