6 stycznia 2010

Odlozylam ksiazke i przesunelam stopy. Pies byl niezadowolony z tego, ze zmienilam pozycje, bo jego wlochata mordka znalazla sie na dywanie, a nie jak do tej pory, na moich stopach otulonych skarpetami udzierganymi przez babcie z goralskiej, cieplej welny. Wyciagnelam reke, a pies od razu nadstawil leb do poglaskania. Zrozumialam, ze ten wlochaty kundel polubil mnie dosc szybklo. To jak niektorzy ludzie, ktorzy sa w stanie polubic kazdego, kto poglaszcze ich po twarzy, czy poklepie po plecach. Psychiczny pies. Psychiczni ludzie. Prawdziwi neurotycy. Z niezaspokojona potrzeba bliskosci i tulenia. Zawsze malo glaskania i dobroci.

To tylko sen przerwany w srodku nocy. A ta potrzeba ciepla zostala we mnie do samego rana. Dziwne, ze nie snilam o jego twarzy, a doskonale wiedzialam, ze i on gdzies tam krecil sie po kuchni, czy lazience. Na sama mysl zrobilam sie taka spokojna i zasnelam znow.

Zapominam odwolac spotkanie i orientuje sie juz na treningu MAKATON. Pospiesznie wyciagam telefon i widze kilkanascie nieodebranych polaczen i kilka wiadomosci. Zrzucam wszystko na zatrucie pokarmowe, a kilka godzin pozniej okazuje sie, ze tylko mnie ten pomysl wydawal sie dobra wymowka. [kurde, ludzie wciaz choruja po surowych owocach morza!] Po kursie trzymam telefon w reku i zastanawiam sie co powinnam zrobic - i nie robie nic. Glupie uczucie.