15 lutego 2010

Juz w chwili popoludniowego przebudzenia wiedzialam, ze go nie ma. Nie dlatego, ze miejsce obok mnie bylo puste (przeciez nigdy nie lezal kolo mnie). Inna kobieta moglaby pomyslec, ze wyszedl na kawe, pobiegac, po gazete, czy dla niej po papierosy, i zawolalaby go schrypnietym, zaspanym glosem. Lecz ja wiedzialam, ze go nie ma. Nie wyszedl - to nie wrocil.

Taka mam nature; nazywam rzeczy po imieniu, kiedy nie mam innego wyboru. Wstalam, a poniewaz panujaca wokol cisza byla nie do zniesienia, wlaczylam radio, nie usilujac nawet zlapac jakies konkretnej stacji. Spojrzalam na lezace na podlodze pudelko. Aby zajac sie czymkolwiek postanowilam je otworzyc. Przesunelam palcami po delikatnym materiale koszulki nocnej. Uznajac, ze cynizm bedzie najlepsza forma obrony wlozylam ja i przyjrzalam sie sobie w lustrze. I przypomnialam sobie slowa o ramionach i labedziej szyi i caly ten cynizm i wszystkie inne jego formy rozsypaly sie w proch. Polykajac lzy, nasunelam na koszulke miekki szlafrok, zakrywajac wszystko to, na co lubil patrzec.