Juz w chwili popoludniowego przebudzenia wiedzialam, ze go nie ma. Nie
dlatego, ze miejsce obok mnie bylo puste (przeciez nigdy nie lezal kolo
mnie). Inna kobieta moglaby pomyslec, ze wyszedl na kawe, pobiegac, po
gazete, czy dla niej po papierosy, i zawolalaby go schrypnietym,
zaspanym glosem. Lecz ja wiedzialam, ze go nie ma. Nie wyszedl - to nie
wrocil.
Taka mam nature; nazywam rzeczy po imieniu, kiedy nie mam innego wyboru.
Wstalam, a poniewaz panujaca wokol cisza byla nie do zniesienia,
wlaczylam radio, nie usilujac nawet zlapac jakies konkretnej stacji.
Spojrzalam na lezace na podlodze pudelko. Aby zajac sie czymkolwiek
postanowilam je otworzyc. Przesunelam palcami po delikatnym materiale
koszulki nocnej. Uznajac, ze cynizm bedzie najlepsza forma obrony
wlozylam ja i przyjrzalam sie sobie w lustrze. I przypomnialam sobie
slowa o ramionach i labedziej szyi i caly ten cynizm i wszystkie inne
jego formy rozsypaly sie w proch. Polykajac lzy, nasunelam na koszulke
miekki szlafrok, zakrywajac wszystko to, na co lubil patrzec.