''nie mogę ciebie zastąpić kimś, bo chociaż nie szukam to wiem,
że księżyc przecież jeden na niebie świeci, więc mnie nie bujaj''
że księżyc przecież jeden na niebie świeci, więc mnie nie bujaj''
Siedzialam nieruchomo na krzesle o twardym oparciu. Bolalo mnie gardlo, a migajaca lampa przyprawiala o mdlosci. Wokol dzwonily telefony, gdzies za mna rozmawiali ludzie, od czasu do czasu rzucajac w moja strone szybkie spojrzenia. Ciekawe co widzieli - oprocz tego, ze plona mi policzki i poszlo mi oczko w ponczosze. W tych wysokich szpilkach bolaly mnie stopy - "musze je znow zaczac zakladac" - pomyslalam i wtedy stanal przede mna ten na ktorego czekalam. Wyprostowalam sie i pewnie zaczelam odpowiadac na lawine pytan. Mezczyzna bazgral cos w notatniku, a pozniej zaczal wolno mowic. A gdy skonczyl zgodzilam sie na wszystko slodkim tonem.
Wyciagnal mnostwo papierow, wiec zajelam sie podpisywaniem, a gdy skonczylam zerknelam do gory. Jedna z jarzeniowek prawie niedostrzegalnie brzeczala. Kiedy juz sie to spostrzeglo, odnosilo sie wrazenie, ze cos skrobie ci mozg. Drap, drap, drap - moze wydrapie to czego nie chce pamietac?
Gdy wychodzilam z tego duzego budynku na dworze bylo znow zimno i zaczynalo sie sciemniac. Poczulam ulge.