Sa takie slowa po ktorych zostaja rany. Blizny rozstepow na brzuchu,
biodrach i piersiach. Powiekszona watraba. Bol w stawach i bezsennosc.
Czekam az skonczy sie pranie. A chcialabym nie musiec juz na nic czekac.
Noc. Pytania do samej siebie i odpowiedzi, ktorych nie chce znac.
Czulosc. Smutek. Wypity alkohol pomieszal mi czasy.
Mam wolne. Od pracy i pospiechu. I sama nie wiem co, kiedy sie dokonalo.
Kto i co powiedzial. Kto i co zrobil. A moze nikt. Nigdy. Moze to znow
sama ze soba pertraktowalam o tym, a potem sie smialam na fali wypitego
wczesniej wina i ze nie-szczescia wpuszczalam motyla sentymentow w
zakamarki swego upojonego do granic rozsadku umyslu.
Wyrwane z kontekstu. Urywek zdania. Cos ktos powiedzial. Ktos inny
zalkal.
Myslalam - o Jego dloniach na klawiaturze i na swoich piersiach.
Nie chce analizowac przyczyn utraty. Przyczyn nie ma. Tylko skutki. Bolesne.
**
Zrobilo mi sie slabo. Z zatroskaniem zapytal czy to z powodu jakiejs
zlej wiadomosci. Sama nie wiem jak to nazwac. Odparlam. Spotkalo Cie
nieszczescie? Drazyl dalej. Zamyslilam sie. Niektorzy ludzie ze szczescia nawet
umieraja. Usmiechnelam sie jakbym cos o tym wiedziala.
Probowalam sobie przypomniec dzien prawdziwego szczescia i nie bylo to wcale trudne. Tyleze byla to noc.