Wraz ze swoim odejsciem zabral mi jakas czastke siebie samej, ktora
teraz probuje na wiele sposobow zapelnic zupelnie bezcelowo. Chcialabym
odzyskac siebie. Jego. Swoje zycie. Nas. Ale nie moge nic. Nie wyjasnie
niczego, czasu nie cofne - nie wiedzialabym zreszta do ktorego momentu
powinnam, by nie czulby sie zawiedziony.
Zadziwiajace jest to, ze mezczyzni przeciez pojawiali sie i znikali z
mojego zycia, wiec chyba powinnam wiec juz sie przyzwyczaic i
przywyknac, a jednak to rozstanie rozrywa mnie na kawaleczki. Nie bardzo
umiem - bez Niego.